Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie zostało nic z jadła w komorze, wódki w beczce, muzyki, swawoli, śmiechów — i całego dwutygodniowego wesela.
Noc była, i ucichło wszystko w chacie Hubeniów.
Sydor, pijany do bezprzytomności tarzał się po piecu, stękając, Sacharko zmordowany legł na pierzynach żony w komorze, Hanna znikła wraz z muzyką, dzieci zbierały pod ławami resztki z korowaja, Kiryk na nocleg klacz wyprowadził. Tatiana wyszła na podwórze, srebrne od księżyca, i zapłakała nareszcie w spokoju.
Bielała na czarnem tle sieni, a naprzeciw niej zabielał po chwili wysoki cień człowieka.
Szedł ku niej, więc się przelękła i krzyknęła, ale wnet ją spokojny, powolny głos uspokoił:
— To ja, Kalenik. Ty czemu nie spisz?
— Nie chce się. Tak-by do Zamoroczenia chętnie pobiegła!
— Ot, głupia dumka! To tak, żeś się rozhultaiła przez dwa tygodnie. Staniesz do roboty, to zbędziesz nudy!
Mówił spokojnie, pobłażliwie. Przypatrzyła mu się z uwagą.
— Ty dobry i cichy musisz być!
— Swarzyć się nie lubię.