Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaklął, znowu narządził — znowu się porwała.
Tedy popatrzał na Czyruka, a za nim popotrzali wszyscy, i nastała chwilowa cisza.
Znachor, w boki rozparty, zabobonny ten podziw przyjął jako cześć sobie należną. Przypadek usłużył mu wyśmienicie. Karpina zląkł się i stracił rezon. Skrzypce odłożył, i zamyślony pozostał.
Po chwili jednak wrodzona swawola wzięła górę, i roześmiał się, zeskakując ze stołu.
— Niechaj i tak! — zawołał — mnie i owszem. Będę się weselił!
Hannę w pół porwał, i puścił się w tan, różne figle dokazując.
Przez drzwi i okna poczęła ranna jasność zaglądać, i nagle rzeszy rozbawionej drużba przypomniał pieśnią nowożeńców.
Wziął Klim wody wiadro, Kiryk misę jajecznicy, Dudarycha pierog, i ruszyli do stodoły. Rzucili się za nimi wszyscy, śpiewając:

Kukała kukułka na stodole,

Budziła Tatianę w stodole:
Wstawaj, Tatiano, długo spisz!
Czem teścia swego podarzysz?
Co tobie, kukułko, do tego?

Jest u mnie ojciec dlatego: