Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niedawno myślał, że tak jego wesele będzie się odbywało; teraz taka go apatya opadła, że nawet wódki nie pił.
Dobrze mu było, tylko słabo. Od kieliszkaby pamięć stracił.
Z pieca, gdy się trochę wychylił, widział sień, i hałasujących rówieśników, i dziewczęta coraz to nowe, tylko wśród nich nie było złotego warkocza Łucysi.
Śmiech Hanny go gniewał. Żeby trochę mocy, toby ją zbił na kwaśne jabłko, i dzieci płacz brał go za serce, a najsrożej dręczyła go myśl, że nikt o „noclegu“ klaczy, ani o „świcie“ wołów nie pomyśli.
Głodne będą bydlaki!
Myślał też, że lada chwila Czyruk przyjdzie, i okazya jakaś się trafi.
Na weselach, wiadomo, najgorzej czarują znachory, bo człek pijany, co dadzą, wypije.
Z pieca buchnął dym szaro-siny, tak gryzący, że łzy wyciskał, ale to nie psuło zabawy.
Tańczono i rozprawiano dalej.
Kalenika dym objął. Tedy powoli zszedł z pieca na ławę, ztamtąd na ziemię.
Zaczęto się z niego naśmiewać.
W dziurawej świcie, bosy, rozczochrany, wyglądał jak widmo.