Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z Kniaziów nie przyszedł. Mało mnie życia, ale wam jeszcze mniej wesela!
— Kalenik! Skręcił się ty? Duru się najadł? Jak pies, co na sianie leży, i sam nie zje, i koniowi nie da.
— Niechaj i tak! — mruknął, i po chwili spytał. To już zapoiny były twoje?
— Nie! — odparła.
— Czemu?
— Bo nie chcę. Maty wybiła nawet. Boję się do nich iść, między znachory! A ty, bierzesz Szczerbiankę?
— Nie. Sacharko bierze.
— A ty?
— Co ja? „Merec“! (trup). I taki nie chcę! — ciszej zakończył.
— Nie umrzesz, nie! — mówiła kabalarka. Ratunek jest, tylko już nie od znachorów; Czyruk nad wszystkich mocniejszy. Tobie pomoże taki, co lacki krzyżyk nosi.
— Krzyżyk? Toć i ja noszę!
— Nie taki. Znachory nad Lachami mocy nie mają przez te krzyżyki. Oni ich nie kupują u gałganiarza, jak chłopi, tylko zkądsiś wożą. Tak mówiła kabalarka. Tobie chyba pani ratunek da.