Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poznawał Huców i poznawał wśród najemnic Łucysię po najbielszej odzieży i warkoczu tym, którym go zuroczyła!
Czasem ledwie ją widział zdaleka, czasem o krok byli od siebie, ale on jej nie zaczepiał, a ona udawała, że go nie widzi.
O południu odpoczywał pod krzyżem, odpoczywała i ona opodal, wraz z innemi, na ziemi obiad spożywając.
Mógł do chaty na obiad pójść, ale pozostawał, suchy chleb gryząc i wodą znowu popijając.
Tak go te „uroki“ ciągnęły do niej i tak go coś w czci trzymało, że się z tem kochaniem krył i cierpiał, byle jej na obmowę nie narazić.
Ciągnęły złote włosy i krasa i czystość, a trzymały w czci łzy i łagodność i bieda.
I tak po całych dniach nie odzywali się do siebie w znoju blizcy i w sercu, a w życiu da lecy — dalecy.
Raz tylko na tym zagonie się zeszli, na którym ona nigdy gospodynią być nie miała.
Przyniosła lnu trochę, za który odrobić mu miała we żniwa.
Raniutko przed wszystkimi przyszła i skarb ten swój mu oddała, by zasiał.
— A może nie chcesz? — pytała. Będą na ciebie swarzyć się za to pole!