Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jeśli chwaliły cokolwiek, to tylko dzieci swoje.
I tak partyami cała Hrywda ciągnęła do Boga.
Ostatnia ruszyła młodzież. Ciągnęły tabuny dziewcząt postrojonych w chustkach białych i krasnych, w świtach czystych. Gromadki parobczaków łączyły się z niemi, wpadały na nie z boków, zaczepiając, zagradzały drogę niekiedy.
Tłok się czynił i szamotanie, wrzask nieludzki. Rozlatywali się jak wróbli stadko, rozbijali na drobniejsze cząstki, ociągali się, kryjąc za węgły i płoty.
Nie kwapili się do Boga. Wiosna była dla nich, jak dla ptaków, okresem swawoli i miłości.
Kalenik szedł z Karpiną. Obadwa mieli żenić się po Wielkiejnocy, więc dziewczęta przepadały za nimi.
Szli też dumni, z czapkami na bakier, pozwalając się kochać.
Karpina za każdym węgłem ściskał corazto inną, zaczepił każdą, droczył się, dowcipkował.
Hubenia roślejszy, bogatszy, znany ze statku i pracy, imponował bardziej.