Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i spokój powoli usypiały go. Wyciągnął się na gorących cegłach i zdrzemnął.
Zbudziły go szturhańce.
— No, czego ty tutaj! — wołał Sydor. — Taki byk będzie się na piecu wylegał! Nu, pójdziesz ztąd!
Parobczak zerwał się i oprzytomniał.
— A cóż krowa? — zagadnął.
— Nic jej nie będzie. Nu, lamentował ty, wczoraj kogo wziąść do Perechreścia. Ot Bóg dał!..
Kalenik stanął już na ziemi, w środku izby, i milczał. Potem siermięgę narzucił i wyszedł.
Makuszanki krowinę wprowadziły do chaty, do ognia; okrywały ją własną, odświętną odzieżą, karmiły chlebem.
Krasia dawała się pieścić i jadła chciwie; spojrzała na Kalenika okrągłem swem okiem i wyciągnęła doń pysk.
— Dywy! — rzekł ze śmiechem — a to mnie poznała.
Łucysia przebierała się w ciemnym kącie, stara zaczęła go błogosławić i dziękować.
— Pobawcie chwilę. Nie mam co dać, to choć wódki z karczmy przyniosę! — zawołała wreszcie i poszła z flaszką.