Tak nazywano kobietę żebraczkę, którą przez długie lata pędzono z chaty do chaty — bezdomną, bezrolną, bez rodziny i opieki.
Latem każdy ją chętnie trzymał i wysługiwał się, jesienią każdy za próg wyrzucał, żałując chleba, tembardziej, że dziecko miała.
W tych wędrówkach, zasztukała raz do Huców i weszła.
Przyjęto ją spokojnie bez frazesów i ubolewań; ale też nie wypędzono więcej. Chleb pański sycił ich: wystarczył i dla nędzarki; nigdy go jej nie poskąpiono, a stary Korniło sam często dziecko karmił — dziecko wynędzniałe, woskowo żółte, chore.
Wkrótce potem pani wstąpiła do chaty, jak zwykle była czynić od czasu do czasu, zobaczyła Prytulankę i dowiedziała się: kto jest.
— Dziadku! — rzekła do starego — byliście dotąd sami, a teraz jest wśród was Boża łaska. Zobaczycie, jak wam się będzie szczęściło.
Huce słuchali z uwagą i uszanowaniem.
Pani pogłaskała dziecko.
— Moja droga! — zwróciła się do kobiety, która swe błędne, zdziczałe poniewierką oczy wlepiła w nią jak w obraz — przyjdźcie do mnie z małą. Obie potrzebujecie lekarstwa i kąpieli przedewszystkiem. Przyjdźcie, proszę.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/048
Wygląd
Ta strona została przepisana.