Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzieli jak pan przed starym gumiennym uchylał czapki, jak go poważał, jak go traktował, i cenił.
Na Huca nikt głosu nie podnosił, nikt nań „ty“ nie wołał; młodsi całowali go w rękę.
W razie choroby odwiedzała go w chacie pani, przysyłano doktora, wino, herbatę, troszczono się jak o przyjaciela.
Pobierał 60 rubli pensyi, trzech synów brało po 40, a latem, gdy na łan pański szły kobiety, zbierało się także kilkadziesiąt rubli.
Był więc dostatek; były krowy, które nie znały wioskowej paszy; były owce; była komora pełna zboża, lnu, wełny; były na nich świty cienkie, białe płótna, wysokie buty.
Ciągłe obcowanie z dworem odbiło się nawet na powierzhowności młodych. Gdy w święto wychodzili na ulicę, oglądano się na nich. Ogoleni, ostrzyżeni, weseli, szli i wtedy do dworu, trochę później tylko; wracali wcześniej, ale ścieżyna ta ojcowska stała się ich nałogiem.
Zajmowały ich konie, któremi pracowali, zajmowało życie dworu; przylgnęli i oni do tego pana, który ich ojca szanował.
Korniło Huc stracił dawno żonę, ale w chacie były dwie synowe i Prytulanka z córką.