Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— U nas doma dosyć roboty: możemy i was nająć! — burknął stary niechętnie.
Sąsiad ruszył dalej. Teraz synowie go wyprzedzili i na przełaj, wydeptaną ścieżką, skręcili do dworu; on szedł ulicą wioskową i słychać było, jak wołał donośnie:
— Hej, chłopcy, dziewczęta, kto chce do młockarni! Żywiej, zbierajcie się! Za mną!
Był to Korniło Huc, gumienny dworski. Jego były te tłuste krowy, dorodni synowie, i chata sąsiadująca z zagrodą Kalenika, chata porządna, z kominem i większemi, niż reszta, oknami.
Kalenik ze stryjem zabrali się do roboty. Narządzili sanie, nakarmili bydło.
Teraz na wsi ludzie snuli się tu i tam: do dworu jedni, do lasu drudzy, do karczmy niektórzy. Kobiety, rozczochrane i zadymione przebiegały z chaty do chaty, albo krzyczały do siebie przez ulicę. Mężczyźni małomówni i posępni, nie odzywali się do siebie.
Kalenik założył gniadą do sani, usiadł na nich niedbale, bokiem, przeżegnał się i wyjechał.
Towarzysze stali już pod karczmą — tam i on zajechał. Wódka była przedmiotem, który mu się uśmiechał, ale, jak każdy chłop nie pijak z profesyi, nie lubił pić za swój grosz,