Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Stanę do takiej służby! — przeleciało mu błyskawicą przez głowę — a zarazem wielka chęć opowiedzenia tej kobiecie swych przeżyć — i zaczął pisać lakonicznie historyę.
— Opuściłem najnikczemniej tych nieszczęsnych Remiszów — bom się zakochał w hrabinie — pastuch w królewnie — takie to głupie, że nawet teraźniejsze dzieci, z takich bajek drwią. No — i byłem u hrabiostwa sługą — aż oto dziś hrabia umarł — i jestem wolny.
— Czy pani zna — pannę von Treyzner?
Skinęła głową i pisała.
— Tak, zna. Doktór Tomasz ją uwielbiał wiele, wiele lat. Była piękna, rozumna, ale serce miała z kamienia, a raczej kochała jakiegoś kuzyna żonatego — gdy umarł nagle na polowaniu — poświęciła się dobrym uczynkom i wychowaniu dwojga sierot po nim.
— I stryj jej zostawił swój fundusz?
Nie wie tego — i nie widziała nigdy tej kobiety.
— Hrabina jest właśnie tą jej wychowanką.
Niemowa potrząsnęła głową, zamyśliła się — stęknęła. Chwilę tak dumała, aż rzuciła drżącą ręką na papier:
— A jeśli jest jak tamta?
Ruszył ramionami zamiast odpowiedzi — i milczał, zapatrzony na platany ulicy.
Trąciła go lekko w ramię.
— Trzeba z nią mówić — wyznać — teraz —