Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tomek się o krok cofnął.
— Nie bój się. Prawdziwy szafir. Ja tylko fałszywe dawałem tam, gdzie Fred na nie czatował. Ten dobry! Ich kenne meine Pappenheimer! — śmiał się szyderczo.
— Dziękuję panu hrabiemu! — rzekł jakimś dziwnie radosnym tonem Tomek, biorąc pierścionek.
W sąsiednim pokoju rozległ się cichy krok — na progu stanęła panna von Treyzner. Hrabia oczy zamknął.
Kobieta zajęła miejsce w fotelu — dała znak Tomkowi, że może odejść. Wysunął się cicho. Za drzwiami ujrzał hrabinę.
Spojrzeli na siebie.
— Słyszała pani? — szepnął.
Skinęła tylko głową.
— Zatem i naszyjnik fałszywy — dzięki Bogu.
Wezwała go za sobą, do dalszych apartamentów — i tam padła na fotel, ruchem jakby najwyższego wstydu kryjąc twarz w dłonie.
I wtedy on wybuchnął — raz pierwszy jak równy do równej.
— Nie należy pani ten gest winowajczyni. Słyszała pani w tej chwili myśli i uczucia tego człowieka. Należą do tamtej. A pan Fred był jego spólnikiem. Pani była ofiarą swej siostrzanej miłości. To boli — rozumiem, ale to nie wstyd — człowiek za siebie tylko odpowiada.