Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wszystkie w niej przeżycia. Jakże on się zmienił! Przecie teraz ani razu nie był w Monte-Carlo, nie grał, nie włóczył po gabinetach kokot, nie bawił się, ani używał. Zarobione pieniądze miały inną wagę, czy też on nie miał dawnych gustów.
Ojca też wspominał i wszystkich najbliższych. Biedny stary! Tomek odczuł żal i wstyd, nie szukał dla siebie wytłómaczenia. Teraz inaczejby było! A stara gdzie, nad kim płacze i lamentuje teraz. Szura i Terkę widział kiedyś zdaleka i nawet się nie zbliżył. Teraz żałował, że o matkę nie spytał, i postanowił posłać jej kilkaset rubli, własnych, zarobionych.
Wydostał się z gwarnych ulic, i zaleciał go powiew ciepły i wonny od ogrodów.
Wiosna już i tam nadchodzi — w Zagajach pługi na polu — i runie »ruszyły«. Po co on się wdawał w interesa, możeby stary z Władkiem dotąd kręcili — i trwali.
Winien był, winien, i zło, co zrządził, nieodwołalne, niecofnione.
Przegrał życie, jakby to był blaszany guzik, a on urwisz rynsztokowy.
Potępia Freda, a on co lepszego! Żył, na cudzy koszt, rodzinę skrzywdził, a sam póty łajdaczył, póki go to bawiło. Teraz statkuje, bo nie ma kogo wyzyskiwać i...
Tu Tomek rzucił się na jakiś skłon góry i miał ochotę wyć, taka go porwała rozpacz i żą-