Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czekać, aż maszynę schowam, o rozkazy spytam i jeżeli się uwolnię, pójdziemy do kawiarni.
— Bene — idę naprzód — tam na rogu czekam.
W pół godziny potem siedzieli naprzeciwko siebie i Tomek mówił:
— Przedewszystkiem dziękuję panu za radę, była wyborna. Zamiast do Abbazyi z Fredem przyjechaliśmy tu — z ciotką — i był czas jakiś spokój. Potem zjechał hrabia.
— A ruda jest?
— Zamieszkała w Beaulicu, o nią mniejsza. Ale zjawił się Fred, wściekły. Musiały mu sprawy mocno się popsuć, a do siostry miał dostęp utrudniony, bo bez ciotki lub męża wcale nie wychodziła. Tydzień temu spotkał mnie na spacerze z Wowem. Pies mnie lubi i hrabina kazała mi codzień z nim chodzić nad morze. Było za miastem, pusto, szedłem nad samą wodą. Patrzę, Fred przedemną. Poczułem awanturę w powietrzu, idę z ochotą, a on bez żadnego wstępu podnosi laskę:
— Tyś tę starą na mnie poszczuł! — mówi.
— Ja! — odpowiadam.
Zamachnął się na mnie laską, wyrwałem mu ją, rzuciłem precz, a tu Wowo chwycił go za łydkę.
Wrzasnął, wyjął rewolwer z kieszeni, byłby psa zastrzelił, więc skoczyłem do niego, uderzyłem po ręku, i dostałem kulę w szyję — nie-