Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy nie odpowiedziała, żachnął się niecierpliwie.
— Marta — czy ty raczysz mnie słuchać!
Ruszyła ramionami.
— Wykupiłeś naszyjnik? — spytała zimno.
— Wykupiłem, ale zapomniałem przynieść. Zresztą, po co ci on — nie nakładasz przecie na wieczór z ciotką.
— Kłamiesz. Nie wykupiłeś i nie wykupisz.
— No, a gdyby. Jak zrobi się o to awantura — ciotka wykupi.
— Nie. Wiesz, że pod tym względem ciotka jest nieubłagana. Zresztą...
Urwała, twarz jej się zmieniła nagle, jakby ujrzała w myśli straszny obraz.
— Co, zresztą?
— Zresztą — te pieniądze nie są ciotki własnością — rzekła po namyśle.
— Gadanie. Jak zechce — będą jej.
— Milcz o tem — czego nie rozumiesz.
— Rozumiem lepiej od was. Ale mniejsza o to. Dasz mi swój samochód — na dni kilka?
— Nie.
— Dziękuję. Robisz się coraz uprzejmiejsza.
— Dziwię się, że wogóle dotąd życie wytrzymuję!
— Ta, ta, ta. Melodramat. Czego ci brak? Chyba cię gryzie ta ruda małpa?
Hrabina wstała niecierpliwie — założyła rę-