Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie. Przyprowadziłem samochód dla hrabiny.
— Famos. Będziemy używać.
— Wedle rozkazu pani hrabiny!
— Rozumie się — jestem jej bratem. Na — zapalcie cygaro — dobre jest. Cóż hrabia — został z tą rudą małpą?
— Nie — żadnej małpy nie ma.
— Wiem, wiem, strzela kozły w Styryi! — Doskonale znacie hasło. Winszuję. Maszyna w porządku? Spróbujemy jutro.
— Jutro nie — po takiej drodze muszę rozebrać i opatrzeć. Potem wedle rozkazu pani hrabiny.
— Bardzo jesteście skrupulatni! — roześmiał się z przymusem oficer — i wszedł do domu.
Po chwili wróciły panie z kościoła. Starsza udała się wprost do szpitala, hrabina znalazła brata w salonie, rozwalonego z cygarem na kanapie.
— Samochód ci przysłał — rzekł, bez innego powitania. Odpowiedziała milczącem skinieniem głowy, usiadła, jakby bardzo znużona i zapatrzyła się — bez wzroku na jakąś ścienną makatę.
— Szofer ten nowy — wygląda zuchwale i bezczelnie. Hrabiego pies widocznie. Powinnaś mu kazać, by mnie słuchał.