Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tarł, sięgnął do kamizelki — i podał mu złotą dziesięciorublówkę.
— Lubię taką jazdę. Czuję, że żyję. Macie nerw.
— I ja to lubię, więc zapłaconym extra uciechą — odparł, jeszcze cały przejęty wrażeniem, ale już zjeżony obrazą, i dodał:
— Przepraszam pana hrabiego — mam ochotę służyć, ale bez gościńców.
Hrabia dłoń cofnął, i miał tyle taktu, że się nie rozgniewał.
— Compris, zapomniałem. Do jutra swoboda, wyekwipować się, zabawić, pożegnać kraj — maszynę podać o dwunastej.
— Wowo niech przy samochodzie zostanie — rzekła hrabina — i ta gałąź sumaku niech dalej z nami jedzie.
Tomek się uśmiechnął z tryumfem. Znalazł odrazu coś, co jej widocznie sprawiło przyjemność.
I dojechała purpurowa gałąź w całości do Wiednia, i gdy hrabiostwo rozgościli się w hotelu przeniósł ją Tomek do numeru, a ulokowawszy samochód — przyszedł po dyspozycye.
Nazajutrz ruszyli z hrabią do Styryi na polowania. Wowo zaskomlał żałośnie, gdy został z hrabiną, a Tomek spojrzał na niego i rzekł mu w myśli.
— Skamlij, skamlij — ja też skamlę, że nie mogę się z tobą zmienić, durniu jeden!



∗                         ∗