Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Samochód był o sto kroków od hotelu, gdy go hrabia kazał zatrzymać i z uśmiechem złośliwego tryumfu zajął miejsce szofera. Tomek, który był kierunek drogi starannie przestudyował, zobaczył, że mkną zupełnie gdzieindziej. Wydostali się z ciżby śródmieścia i na przedmieściu hrabia zatrzymał się przed elegancką willą.
— Tony! Endlich! — zadzwonił głos kobiecy, zgrabna postać zbiegła z ganku, rzucając się na szyję hrabiego — wśród śmiechu i potoku słów w wiedeńskim dyalekcie.
— Ano — wyrwałem się ledwie. Myślisz, żem się bawił! Teraz w drogę — aby najdalej i najdłużej od jarzma. Gotowaś?
— Ależ nie. Miałam się jutro otruć — kufry nie spakowane. — Milly wróci dopiero wieczorem. Chodź, chodź — mam nowego rattlera — arcydzieło. Ruszymy jutro rano. Co to? Masz nowego szofera? Gdzie Pinc? A legitima?
— Mniejsza o to wszystko! Gdzie ogrodnik? Niech otworzy garaż. Tom, jedziemy jutro rano, ani krokiem się stąd nie ruszyć!
Hrabia — o dziesięć lat młodszy — uprowadził kobietę do willi — a Tomka wziął w opiekę ów ogrodnik.
Gdy ulokowali samochód — poszli do służbowych apartamentów — i tam po rozmowie dowiedział się od ogrodnika i żony jego kucharki, że służą u panny Mizzi Perle z teatru — a ra-