Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I chciałbym — nie być wołanym po nazwisku, a po imieniu — Tomasz.
— Tiens — to dziwne — tak, z honoru? Dlaczego?
— Imię jest moje — nazwisko wspólne.
— Aha — compris. Szofery wszyscy złodzieje, hołota; nie chce Gozdawa być w tej kompanii. Dobrze! Podoba mi się! No i chce być traktowanym...
— Wcale nie chcę być inaczej traktowanym, jak na to zasłużę...
— Tak właśnie myślałem. A kontrakt?
— Nie wymagam żadnego kontraktu. W Europie szoferów nie brakuje. Okażę się niestosownym, wolno hrabiemu służbę mi z dnia na dzień wymówić.
— To dobrze, bardzo dobrze. Przepisy znam. Zmieniać nie lubię — po co mam zmieniać. No to ruszymy jutro. Będę nazywał Tom.
— Pan hrabia sam jedzie?
— Nie — hrabina też. Kufrów trzy, i szpic. Te dwa sztucery wezmę. W Wiedniu hrabina zostanie — nie lubi polowań.
— O której jutro wyjazd?
— Rano, o dziesiątej. W Warszawie dzień!
Tomek ukłonił się — i chciał wyjść, gdy hrabia dodał:
— A już do kochanki nie latać po nocy.
— Ja? Do kochanki? Ostatnią pożegnałem pół roku blizko temu.