Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tomek zajmował już od miesiąca pokój w służbowej oficynie — poszedł więc tam, by się z błota oczyścić — i ruszył do pałacu. Zameldował się i został wprowadzony do biura, gdzie hrabia zajęty był porządkowaniem mnogich sztucerów i flint.
— Ach, to wy, Gozdawa. Posyłam i posyłam po was — powiadają, że uciekł. No, dobrze!
Nie przestając oglądania broni — dalej mówił:
— Wytłukłem już wszystkie zające. Mam zaproszenie do Dolingena — do Stant — wiecie, w Styryi. Kozły! Chcę jutro jechać. Deszcz — w karku rwie. Przeklęty klimat.
Tomek milczał — zastanowiło to hrabiego.
— Jakże? Maszyna gotowa?
— Gotowa. Tylko chciałbym uprzedzić pana hrabiego...
— Pewnie jesteście bez grosza.
— Nie. Jestem bez stosownego ubrania, ale to w Warszawie naprędce załatwię. Mam tu urzędowe papiery. Jestem szlachcic, i nie szofer od dziecka. Umiem po francusku, po niemiecku — i trochę po angielsku.
— Doskonale. Więc tego — żądajcie wyższej zapłaty.
— Nie — tylko nie chcę być niedyskretnym i słuchaczem niepowołanym.
— Aha — dobrze, dobrze — bardzo correct.