Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wiem — mam zresztą mapę.
Ruszyli — zrazu umiarkowanie — na szosie z zawrotną szybkością. Hrabina nie rzekła słowa, nie okazała wrażenia; dopiero przy rogatkach, gdy spytał, gdzie każe zajechać, odpowiedziała:
— Do Europejskiego hotelu. Znacie miasto?
— Znam — i garaż mam znajomy. Czy mam podać samochód jutro rano?
— Nie. Tylko proszę przyjść wieczorem. Może pojutrze rano ruszymy z powrotem.
Gdy stanęli przed hotelem — podała mu dziesięć rubli.
— Na utrzymanie i inne wydatki! — rzuciła obojętnie.
Ulokował samochód w garażu i wyszedł na miasto, choć naprawdę nie miał gdzie i po co iść. Zapalił papierosa i stał zamyślony, gdy podszedł doń drab barczysty i rzekł łamaną polszczyzną:
— Wy — może — nowy szofer — graf Ossorya.
Tomek zmierzył go wzrokiem.
— Albo co? — odparł niechętnie po tym egzaminie.
Drab był rudy, z byczym karkiem i bezczelną szwabską gębą.
— Pięć lat jeździłem na tej maszynie. Poznałem just! Moja nazwiska Pinc! Z grafem my