Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Trzeba się tedy postarać, żeby amator mechaniki dostał się na praktykanta do gorzelni a drugi do leśnej administracyi w Stradyniu — pocieszył.
— Mówią, że tam bardzo trudno się dostać — szepnęła Hanka.
— Sprobujemy sami. Mówią zawsze coś nieprzyjemnego. Byle kandydaci wytrwali.
— Wytrwamy — zobaczy pan!
Pogoda służyła, jak obstalowana, i wzięto się do zwózki koniczyny, gdy pewnego popołudnia przyleciał konny ze Stradynia, poszukując Gozdawy — w pilnej sprawie do hrabiego.
Tomek kazał posłańcowi wracać piechotą, a sam konia dosiadł — zdając robotę na Stasia, który tem był wysoce uhonorowany.
— Zabawię może dni parę — więc niech starszy dziedzic rządzi na polu, a młodszy na gumnie — polecił odjeżdżając.
Hrabia przyjął go w swej kancelaryi.
— Proszę was — hrabinie wypadł terminowy interes do Warszawy — czy możecie obsłużyć samcohód? To zajmie najwyżej trzy dni.
— Służę. Za godzinę podaję maszynę.
Jakoż w oznaczonej chwili samochód do lotu gotów dyszał u podjazdu.
— Od miasteczka szosą — aż na miejsce — rzekł hrabia — wyprowadzając żonę.