Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Napatrzeć się nie mogłem, jaka z was cudna para. Panna Irena dziękowała mi za takiego tancerza. Ona taka dla mnie dobra, taka dobra!
— Oho — musieliście się wycałować w korytarzu!
— O, nie! Ona nie taka — i jabym nigdy się nie ośmielił.
Tomek ramionami ruszył i ziewnął, bo go »rozebrał« chłód i zmęczenie.
— Czy pan kiedy tam wstąpi? — spytał nieśmiało Remisz.
— No, jakże — muszę złożyć wizytę!
— Bo panna Irena wraca o trzeciej z biura.
— Postaram się ją zastać — bo tych Skorupskich — mogę darować.
— To zacni ludzie — ale rozumie się, że nie dorośli inteligencyą — do niej.
— A ona gdzie pracuje?
— Jest buchalterką. Myśmy się poznali przy pracy.
— No, i pewnie pan jej pomaga.
— To dla mnie najwyższa radość, gdy jej mogę usłużyć, wyręczyć.
— O Gott, wie gross ist dein Thiergarten — zamruczał Tomek.
— Co pan mówi?
— Ano, że pan stworzony na idealnego męża.