Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kompania będzie niewielka: dwóch jeszcze kolegów, z których jeden doskonale śpiewał — no i Klara z Miną — cyrkówki. Żeby Tomek był bardzo, bardzo łaskaw — toby przyniósł ze sobą skrzypce.
— Czy to od mojej siostry pan się dowiedział, że gram?
Szur poczerwieniał.
— Tak. Panna Teresa opowiadała.
Tomek spojrzał prosto w oczy Szura i rzekł:
— Niech pan się w ten romans nie awanturuje. Dziewczyna jest głupia i łatwo jej pan głowę zawróci — ale co z tego! Panny z naszej klasy dostaje się przez kościół — a chyba pan rozumie, że to nie żona dla pana?
— Dlaczego? — spytał Szur nieśmiało.
— Dlatego, że ją wydadzą za »partyę«, którą jej starzy obmyślą.
— Ale ona może mieć swą wolę i i i...
— Nie szukaj pan wyrazów. Ona nie ma woli — i pójdzie w pierwszym karnawale za tego — którego jej wmówią — i zakocha się w nim na obstalunek. Mówię to panu szczerze i otwarcie — przez wdzięczność, że mnie pan nauczył grać w bilard.
Szur spuścił głowę i brwi zmarszczył.
— Wolałbym inny dowód nie wdzięczności, ale życzliwości pana. I równie szczerze odpowiem, że postanowiłem zdobyć pana siostrę, a my mamy łby uparte. Jadę dla ostatecznych