Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spadku, a pani niech utrzyma się przy Zagajach.
— Pani Pułaska chce je nabyć.
— Właśnie. Wiem o tem — i nie chciałbym, żeby je dostała.
— Tak pan nieżyczliwy bratu?
— Mniejsza, co myślę. Pani da kilka tysięcy więcej, niż ona — i kupi.
Malecka zamyśliła się.
— To tak będzie, na mój babski rozum. Jak je drogo kupię — to chyba parcelując wrócę do swych pieniędzy — boć na ten pana spadek — trudno rachować. Ten fundusz może i jest — i Tryźnianka się znajdzie — ale...
— Ale mnie go nie da.
— Dać, to może onaby dała, bo jak mi niemowa wykładała na migi — ten pański stryj mądry był i dobry — i pewnie umiał wybrać stosowną wykonawczynię swej woli. Ale — takie słowo: być człowiekiem — to jak zacząć w myśli sobie tłómaczyć — a szukać wokoło — do kogoby dopasować — to niema. Ja rozumiem — że gdybym przeszukała przez całe swe życie — to tak na czysty sąd — nie znalazłabym tylu, co palców na ręce.
— Pan młody i bujny — dla siebie pan by nie potrafił tyle sobie męki zadać — a jakby pan sprzedał swe prawda — to dla mnieby się pan miał mordować.
— To taka robota: ludzie po wierzchu mają