Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

młodzież nadskakiwała na wyścigi Terce, starsi panowie sąsiedzi już zgóry mówili o panu Feliksie: »przyszły nasz prezes«.
A pan Feliks po tygodniu bytności w Warszawie nawet do domu nie wrócił, tylko wezwał Tomka depeszą.
Chłopak pożegnał Zuzię i Kreta — oburknął się matce, która ze łzami dawała mu rady co do zdrowia, polecała jego opiece ojca i ostrzegała przed tysiącem niebezpieczeństw podróży z tylu pieniędzmi — i ruszył z domu — myśląc w duchu:
— Jak się dorwię do stryjowskiej kabzy — to starego puszczę samego do kraju, a sam niegłupim tu wracać. Zostanę w Wiedniu — i użyję po tej całej tutejszej bryndzy.
W Warszawie znalazł ojca — już uzbrojonego we wszystkie dokumenty — w pieniądze i paszporty i ruszyli expressem do Nicei. Pan Feliks był już w zupełnej gorączce. Nie miał oczu dla kraju który mijał, nie interesowało go nic w drodze, tylko się niecierpliwił na długość kursu i biadał, że go okradną.
— Nie mówię o kapitałach, bo te w bankach bezpieczne — ale kosztowności, drobne wartościowe przedmioty — pamiątki po zmarłym — tych pewnie już nie znajdziemy! — mówił strapiony.
— A wszystko przez głupotę Władka — powtarzał po każdym takim wybuchu żalu.