Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wać, bo nie masz zdolności, ale mnie to wcale nie uczyli. Taki jest system, mój synu!
— No — gotów jestem. Bawcie się, dzieci!
— Pan nie tańczy? — zagadnęła Terka korepetytora.
— Nie umiem, pani — odparł z odcieniem pogardy.
Odbiegła nadąsana, a korepetytor zbliżył się do doktora, który plondrował wśród opuszczonych jadalnych zapasów.
— »Wesele« Wyspiańskiego! — rzekł. Tylko grajek nie Chochoł.
— Bardzo dobry ten pasztet z zająca, — odpowiedział doktór — i nalewka na wiśnie grzeczna. Jedz pan i pij. Grunt jest syty brzuch i pełne koryto — cudze!
Tańczono już z wielkim animuszem, ale że walc utykał na nierównym gruncie, poczęto wołać na Tomka o mazura — a właśnie gajowy przybiegł ze skrzypcami.
Tomek ich spróbował, nastroił — i z uśmiechem zagrał żądanego mazura.
— Skąd masz te skrzypce? — spytał gajowego.
— A to, proszę pana, kupiłem po nieboszczyku organiście. Dałem pięć rubli wdowie.
— Dam ci za nie dziesięć.
— Niech panu służą.
Zmęczona, dysząca wyrwała się z koła Mania Zadorska i padła na murawę przy grajku.