Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ny celnie. Kret podniósł wrzask tryumfalny, a myśliwy podszedł do zdobyczy, gdy z pod osłony zarośli wyszedł drab sążnisty ze strzelbą i blachą leśnej straży na piersi, i pierwszy stanął przy ubitym zającu.
— Strzelbę oddać i podać nazwisko do sądu — rzekł podniesionym głosem.
— Cooo? — zagadnął go Tomek.
— A to, co pan słyszał.
Tomek zawrzał, ale się pohamował i rzekł: i rzekł:
— Weź, chamie, zająca — i marsz do dworu! Rozmówię się z dziedzicem, i za karę jeszcze mi kota odniesiesz do Zagajów.
— Pokaże się! — mruknął gajowy, odpędzając Kreta, który tarmosił zająca.
— Tomek wyszedł na polną drożynę, w gaj, i po chwili ujrzał dworek drewniany, otoczoczony sztachetami — prawdziwą drobinę.
Był prawie rad wydarzeniu. Zobaczy Wertyka, rozgada się. Stary był plotkarz, pieniacz i pokątny doradca — musi go sobie zjednać i urobić na sprzymierzeńca przeciw rodzinie.
— Dziedzic w domu? — spytał przez ramię gajowego.
— Dziedziczkę mamy! — tamten oburknął.
— Co, ożenił się pan Wertyk?
— A tak, z Piasecką, z górki, pod kościołem.
Tomek się na mówiącego obejrzał: