Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XI.

Odczuł Adam Jaworski jakby uderzenie o piersi — kłębu czystego — mocnego, górskiego powietrza. Chwilę się czuł jakby pijany od tego wrażenia, a gdy oprzytomniał — ujrzał przed sobą ranek wczesny, na letni dzień pogodny — i stał na drodze idącej w góry. Mgły jeszcze nocne stały między nim, a dniem, który wschodził — a od zarania mgły te były opalowe, bursztynowe, różane, a przesiąkłe były wonią balsamu pąków i woni kwietnej, i rozśpiewane były ptaszym hejnałem. Stanął, i rozprostował się, w całą pierś wetchnął tę woń, tę rzeźwość poranku, aż mu zadygotało serce napływem siły i radości, aż wyciągnęły się ramiona w porywie szczęścia na to piękno, które oglądał, pił, chłonął całą duszą.
A mgły opadały w doliny — i przed jego zachwyconemi oczami — góry występowały — całe