Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jeden z kacapów popatrzał na niego.
— Ty, brat, robisz, jak jaki inżynier. Jak ty tak będziesz robić, to ty za tydzień nie chleb, ale piasek żreć będziesz. Ot — ty tak — rób po mużycku.
Wyciągnął swe olbrzymie łapy, wyprężył ramiona niedźwiedzie — i bez wysiłku, jakby się bawił — pędził wagonik.
Jaworski otarł pot i odetchnął.
— Ty pewnie w traktierze służył! — zaśmiał się drugi cieśla.
— I tam darmo chleba nie dadzą.
— A gdzie darmo karmią, ty nie był?
— Nie trafiło się! — odparł.
Zaśmiali się grubo kacapy, i zaczęli mu pomagać pół żartem. Jechali radzi, czując dobry zarobek. Katastrofa, ofiary, nie obchodziły ich nic — nawet nie mówili o tem.
Gdy przybyli na miejsce — zabrali narzędzia i poszli do komenderującego inżyniera i po chwili już zaczęli robotę około tymczasowego pontonu, który miał umożliwić komunikacyę z przeciwnym brzegiem.
Chłopi już sypali prowizoryczny nasyp ku rzece, w bok. Łodzi, tratew, było już pełno — klecono szałasy, palono ognie — wszędzie wrzała robota.
Jaworski oddał inżynierowi przywiezione ze