Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieśli... we krwi, w ogniu... do zwycięstwa. A teraz... w barakach, na pryczy... zdycham... rab! Pan dyrektor umrze w puchach, na otłuszczenie serca... wiadomo, bo pan dyrektor mądry... bydło ma za bydło. Jednem orze, drugiem jeździ, inne rznie na kotlety. Tak trzeba... Ślepa matka powiedziała: hańba ci i klątwa, boś nienawiści pełen i jadu. No, a pan dyrektor wie, co miłość i miód? Dajcie mi wódki!...
Ostatnie słowa powiedział zupełnie przytomnie, z jękiem, z błaganiem, z żądzą.
— Dajcie wódki, dajcie!... chcę jeszcze chwilę żyć! — wołał, dysząc, rękami szukając czegoś w kieszeni surduta. — Dam dyrektorowi pieniędzy, nie chcę darmo.
— Toć giniesz od wódki, nieszczęsny! — szepnął Jaworski.
— Od wódki ginę... brednie! Zacząłem pić, gdym się poczuł zgubiony. Dyrektor się strzelał... mówią. No, to wiecie... człowiek naprzód ginie, a potem chce się sprzątnąć, bo sobie sam cuchnie. A życie samo truje... wszystko na świecie trucizna... a najgorsze zdrojowa woda. Żebym ja tej wody nigdy nie skosztował, tobym potem wódki nie pił. Zlitujcie się, dajcie mi wódki!
W głosie jego było coś tak rozdzierającego, że Jaworski zawołał kucharki i posłał ją po wódkę.
Nieszczęśnik, zanim wróciła, oczy trzymał utkwione we drzwi i okrzykiem zwierzęcego zado-