Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale król znów mówić zaczął:
— Była wiosna i sialiście kwiaty, puste i dzikie miejsce uczyniliście radosnem i pięknem. Było lato — i śpiewaliście pieśń pogody i pracy. Przyszła jesień — i oto stoicie w złocie i purpurze jej, i obliczacie owoce, które wam zrodziła, abyście je spożyli w weselu.
Tu zamilkł król i spoczywał, i była cisza.
I znów w ciszy tej odezwał się, ale już silniej ów szum dziwny i łoskot.
Młot dzwonnika uderzał rozgłośniej coraz na wysokiej wieży.
Chłód powiał po drużynie Krasnoludków, chłód cienia, zmierzchów i surowej ziemi. Jeden i drugi strząsnął się dreszczem nagłym.
Król mówił dalej:
— Oto się złoci w zachodnich zorzach ziemi szmat, który był dziki, a teraz zorany jest i obsiany ziarnem. I oto złoci się radością dusza człowieka, który to uczynił.
Lecz wy byliście pomocnikami jego.
— I oto główki dzieci jego, które były zwiędłe, a ożyły, i były smętne, a są radosne, i były naznaczone ciemnością, a teraz naznaczone są światłem.
Chleb będzie, gdzie był głód, a gdzie noc była, tam będzie poranek.
Lecz wy byliście pomocnikami światła.
I oto sierota, która była jako jagnię bez uchrony, i jak gołąb bez gniazda, przygarnięta jest pod dach i policzona między rodzone, jako jedno z nich. I jest błogosławieństwem chaty, a dobro weszło za nią, jak wchodzi woń za wiosennem kwieciem.
A wy byliście i ku temu także wdzięczną i czujną pomocą.
Umilkł, a zrobiła się cisza.