Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pszenica je, tatuńciu! Dużo pszenicy!...
Skrobek wytrzeszczył oczy; sine żyły nabiegły mu na czole.
— Co ty gadasz? Co ty, dziewucha, gadasz? — zawołał, chwyciwszy ją za ramię.
— A coby?... — powtórzyła Marysia, której pod Skrobkową ręką aż świeczki w oczach stanęły.
— Gadam oto tatuńciu, co pszenica na siew je!
Porwał się Skrobek z zydla i za czapkę chwycił.
— Co?... Gdzie?... Gdzie pszenica na siew?
Ręce mu się trzęsły, nogi drżały pod nim, a głos tak mu się w gardło wparł, że ledwo chłop ubogi mógł przemówić z onej wielkiej radości.
— Jezu miłosierny! Gdzie? gdzie?...
— A haj, pod dębem!... Pod samiuśkim naszym dębem! — wesoło zawołała Marysia — Bierzcie płachtę, tatuńciu, albo worek, bo tego setna kupa je!
— Panie Jezu! Panie Jezu! — powtarzał Skrobek, szukając worka na zapiecku. — Kupa, powiadasz?... A niechże ci Bóg błogosławi, sieroto! A toś mi radość przyniosła, jakoby własna... rodzona...
Marysia już była we drzwiach.
— A pójdźma prędzej, bo tam miesiączek tak świeci... tak świeci...
Poszli.