Właśnie wymowny Kocieoczko, skończywszy przedstawiać jego winę, żądał surowej kary: już to co najmniej powieszenia na najwyższej gałęzi dębu, oraz zwrotu strat i kosztów procesu.
Szanowny oskarżyciel aż zachrypł w ciągu tego wywodu i fularem ocierając zapocone czoło, sapał głośno.
Król skinął berłem i zapytał sam:
— Jak się zowiesz, nieszczęśniku?
Zsiniał szczur i na nogach się zachwiał, aż popchnięty ku królowi przez Mikułę:
— Wiechetek, do usług! — rzecze cichym głosem.
A król:
— Dlaczego zabrałeś to ziarno?
— Głodny byłem... nędzarz byłem... dzieci moje konały z głodu...
— Ale głód nie daje prawa do cudzego mienia[1]. Czy nie tak?
— Tak, Miłościwy Królu! — odrzekł Wiechetek, drżąc cały.
— Więc cóż masz na swoją obronę? — spytał król.
— Nic... prócz głodu... Głód... straszny głód...
— Ale nie mogłeś i przy największym głodzie zjeść tej miary zboża. Dziesiąta część wystarczyłaby tobie i dzieciom twoim.
— Zimy się bałem... Najmiłościwszy Królu!... zima strasznie długa, ciężka... Połowa moich dzieci wyginęła tamtej zimy, królu! Ach, jak cierpiały strasznie... Najmłodsze... najmłodsze dziecko moje, królu, umierało w oczach moich z głodu... Sześć dni, sześć nocy patrzałem na to... i żyłem... żyłem... i nie mogłem sam za niego skonać... nie mogłem!
Odwrócił król oblicze sędziwe; na którem malowała
- ↑ Brak części tekstu; treść (zaznaczoną kolorem szarym) uzupełniono na podstawie wydania Urzędu Oświaty i Spraw Szkolnych, Jerozolima 1943 r. CBN Polona.