Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu zaczął się bić w piersi chłopiec i przysięgać, jako mu się to nie śniło; ale Skrobek ofuknął go, tupnąwszy z gniewem nogą:
— Dam ja ci króla, próżniaku jeden, aż ci się kij przyśni! Wstawajcie mi duchem, a po chróst do boru biegajcie, bo go już mało! Rozumiecie?!
— Rozumiemy — odrzekli Wojtuś i Kubuś, a wygrzebawszy się ze słomy, w wiaderku się umyli, koszuliny krajką przepasali, uklękli, pacierze odmówili, poczem rękę ojca ucałowali i wziąwszy za pazuchę kilka wczorajszych kartofli, ku progowi szli.
A Skrobek rzemień z siebie odpasał, do góry go podniósł i pyta:
— Widzita, co trzymam w garści?
— Jużci widzim; — chłopcy na to z nieśmiałością wielką.
— Cóż to jest?
— Ano... rzemień.
— Do czego?
— Ano... do bicia.
— A bicie boli?
— Oj, boli, tatuńciu, boli!
I nuż piąstkami oczy trzeć, za kolana obejmować ojca, do płaczu się krzywić.
Ale Skrobek rękę z rzemieniem opuścił i rzecze:
— Pamiętajcie to sobie, jeden z drugim, co wam teraz powiem: jak mi który parę z gęby puści o tym królu, to mu takie cięgi tym rzemieniem sprawię, że w niebie będzie słychać! Rozumiecie?
— Oj, rozumiemy, rozumiemy, tatuńciu! — szlochali obaj chłopcy, coraz silniej obejmując ojcowskie kolana. — Oj, nie piśniem i słówka! Ano, nie bijcie nas też, nie bijcie, tatuńciu złocisty!