Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przystanął tedy Skrobek, podrapał się w głowę, a ukazując na wieś przydrożną, rzecze:
— A choćby, na ten przykład, hajno, do tej tam wioski dwóch, trzech dać? Oj, dobrzeby się miał taki, bo to Sytna-Wólka jest, bogata wieś na całą okolicę, chłop w chłopa same gospodarze, a każdy spasiony tak, że za wołu waży! Te dzieci, te baby, to to się aż toczą jak kule, takie okrągłe, takie tłuste! Jak niema tłuste być, kiedy w każdej chałupie od rana do nocy warzą, a kraszą, a solą, a zasiekują, jakby na Wielkanoc, a siądzie tam chłop do miski zrana, to nie wstanie od niej aże do południa, by się do drugiej przysiąść.
— Stój!... Stój!... — zakrzyknie na to zagrzebany w sianie Podziomek.
Ale chłop prawił dalej, jakby go nie słyszał.
— Coby się nie miał przesiadać od miski do miski, kiedy tam ziemia taka, że sama bez człeka plonuje setnem ziarnem. A co tu sadła, a słoniny, a gęsiego szmalcu! Nieprzejedzone rzeczy!...
— Stój! stój-że! — krzyknął głośniej teraz, gramoląc się z siana, Podziomek. — Stójże, kiedy wołam!
— A co tam? — zapytał chłop, jakby go pierwszy raz słyszał.
Wygrzebał się Podziomek i patrząc bystro chłopu w oczy, zapyta:
— Nie łżesz-że, ty chłopie?
A Skrobek:
— Cobym miał łżyć? Prawda jest i już!
— Jadła dość, mówisz?
— Co żywot strzyma!
— I kraśno?
— Omasta aż po brodzie kapie!
— A misy duże?