Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwiejąc, gwarzą cości a gwarzą, jakby żywym głosem. A może nawet i ta cichość, która przez pola szła, przez ugory, i która była tak dzwoniąca w sobie właśnie, jakby samo powietrze śpiewało.
Słuchała też, nasłuchiwała Marysia sierota wszystkich tych głosów, nie czując nieraz w tem zasłuchaniu ni głodu, ni chłodu; a kiedy słońce zaszło i do domu wracać trzeba było, nie wiedziała sama, jak ten dzionek przeleciał.
Ani jej też w głowie nie postało, że z zarośli borowych patrzy na nią i wygląda wzrok bystry i chytry, pałający i okrutny, wzrok przebiegłego Sadełka, owego to lisa z sąsiedztwa Kryształowej Groty, który sobie w tym lesie norę uczyniwszy pod pniem wywróconej sosny, pustelnika udawał, a po stronach węszył, skądby jaki dobry kąsek pochwycić.
Szczególniej do gęsiny uczuwał nieprzeparty pochop i apetyt. Wielkich stad gęsi, strzeżonych pilnie przez mocnych chłopaków, unikał, zakładając głównie swe nadzieje na owych siedmiu gąskach przez Marysię pasionych. To też codzień bliżej, a zcicha, podkopywał się krzakami ku łączce.
Bezpiecznie pasła gąski swoje Marysia, nic o tem nie wiedząc: bezpiecznie o zmroku do zagrody stadko swoje gnała, a jedynym jej pomocnikiem był mały, żółty piesek, Gasio, który ogromnie dziewczynkę polubiwszy, całe dnie przy niej na łączce przesiadywał.
Sadełko wielką niechęć czuł do tego Gasia.
— Obrzydliwe psisko! — mawiał nieraz sam do siebie, spluwając i krzywiąc się szpetnie. — Nigdym chyba szkaradniejszego stworzenia nie widział! Co to naprzykład za uszy? Szpiczaste jakieś, ostre, zupełnie dla psa niestosowne! Albo sierść? Toć on rudy, jak ten Ju-