Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skrzat, co te karty w księdze pisał, znał jeszcze starszego dęba, który całą tę historyę dobrze pamiętał, i choć już głos słaby miał, to przecież jak o tym Piaście szumieć a powiadać zaczął, to się skroś całej puszczy taka cichość czyniła, jakoby właśnie mak siał. To te sosny, te jodły, te graby, te buki, te brzozy, te trawki nawet, i mchy, i paprocie, tak pilno słuchały, że żaden listek, żadne źdźbło tchu nie puściło z siebie.
A ów dąb sędziwy szumiał, polekuchnu szumiał, gdzieś od samego serca wiodąc rozhowor cichy, a przypominając owe dawne wieki swej młodości.
To ów Skrzat, co wtedy młody był jeszcze, ba, niewiele co od sikorki większy, siadywał sobie pod jednym grzybem, co z nim znajomość miał, i całej tej historyi tak się wyuczył, że ją potem do ksiąg naszych zapisał.
To było tak:
Stał sobie ten dąb, wtedy jeszcze młody dąbek, w cichej dąbrowie, a niedaleko, wśród cieniu lip i brzęku pszczół widać było jasną, modrzewiową chatę. W chacie mieszkało troje ludzi: Piast, Rzepicha i synaczek ich, którego wołali Ziemowit, bo się okrutnie w tych polach kochał, a co wyszedł na próg chaty, to mówił: Ziemio! witaj!
I widział dąb na każdy dzień życie tych trojga pracowite, serca miłościwe i dusze tak białe, jakby każde z nich miało w piersi białego gołębia.
A i Bożęta mieszkały w modrzewiowej chacie, i dobrze im się działo, gdyż i ojciec i matka i synaczek, — co mogli, to im poddawali: a to miodu złotego, a to przaśnego kołacza, a to co najbielszych twa-