Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O tych ptakach mówią ludzie, że to były orły, ale w naszych starych księgach stoi, jako to były bociany, po równinach łąkowych brodzące, które tam sobie gniazda w obfitości słały. Jak było, tak było, dość, że się cała ta kraina Lechją od owego Lecha poczęła zwać, a lud, który w niej mieszkał, też miano Lechitów przyjął. Chociaż sąsiedzi zwali go i Polanami także, iż był naród polnych oraczów i za pługiem chadzał. Co wszystko w naszych księgach starych pod pieczęcią stoi.
— A to boru wtedy nie było? — zapytał nagle cienkim głosem Józik. — Ani rzeki, ani nic?
— Jakże! — odrzekł Koszałek-Opałek. — Był bór, i to nie taki jak dziś, ale puszcza okrutna i bez końca prawie. A w puszczy mieszkał zwierz srogi i wielki, i tak ryczący, że drzewa co słabsze pękały. Ale że my, Krasnoludki, to tylko o niedźwiedziach wiemy. Powiadał mi raz pradziad mego prapradziadka, że jak go taki niedźwiedź wygarnął razem z pszczołami i miodem z lipowego dziupla, to go do pół zimy u siebie pokojowcem trzymał i bajki sobie dzień i noc prawić kazał, a sam łapę tylko cmokał i w barłogu drzemał. Dopieroż jak srogi mróz ścisnął, a niedźwiedź tęgo chrapnął, puścił się pradziad mego prapradziadka biegiem z onej puszczy i po siedmiu latach wędrowania do swoich powrócił.
Śmiały się dzieci, słuchając tej przygody, a Koszałek-Opałek tak dalej prawił:
— Ho! ho!... To były czasy!... Nad polami, nad wodami szumiały wtedy lipowe gaje, a w nich mieszkał jeden stary, stary bożek, imieniem Światowid, który na trzy strony świata patrzał i nad całą tą krainą miał opiekę.
Ale co domostw, dobytku i obejścia, to pilnowały