Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chłopca ku sobie i rękę mu na głowie położył. Blady był bardzo, usta mu drżały, na słowo zebrać się nie mógł.
Po chwili jednak wzruszenie swoje przemógł i głosem dziwnie miękkim rzekł:
— Nie miałeś ty krzywdy u mnie? Nie był ja dla ciebie zły?
Michałek przytulił się do niego, w oczy mu patrząc.
Westchnął głęboko farbiarz i mówił daléj:
— Odejść ode mnie musisz... do ludzi obcych cię dam...
Chłopcu łzy błysnęły w oczach.
— Nie chcę do obcych... nie chcę!... — zawołał przerażony niemal.
Farbiarz pochylił się do niego.
— Trzeba — mówił głosem wzruszonym, głębokim; — ja nie rad dam ciebie... ale trzeba. Nu, a będziesz ty mnie pamiętał?
I nagle dziecko w ramiona chwyciwszy, uniósł je i o pierś swą oparł, a okrywając pobladłą jego twarzyczkę pocałunkami, szeptał namiętnie:
— Ojcem ci chciałem być... nazwij mnie ty ojcem...
Była chwila milczenia, w któréj można było słyszéć głośne, wytężone bicie serca i przerywany oddech farbiarza.
Michałek rączyny koło szyi mu zarzucił, głowę mu na ramieniu sparł i, jakby ulegając potrzebie sierocego serca, przemówił zcicha:
— Ojcze!
Zaniósł się łkaniem żyd, dziecko na ziemi posta-