o nie męża, ale młody człowiek miał na ustach tę jednę tylko odpowiedź: sierota.
Zabiegi Hany nie były daremne, farbiarnia rozwijała się widocznie, a w wielkiéj skrzyni, stojącéj w głowach małżeńskiego łoża, nie jeden srebrny talar leżał, czekając dziedzica.
Dziedzic jednak nie przybywał.
Jedyném téż zmartwieniem Hany było to, że dzieci nie miała.
Tak przeszło lat sześć.
W miasteczku, w miarę jak chłopiec rósł, zaczęło się przejawiać pewne zaciekawienie się nim.
To dziecko ochrzczone, które przebywało w żydowskiéj rodzinie, nie dawało spać kumoszkom.
Widywano chłopca w kościele, to prawda, ale wiedziano także, iż razem z opiekunami swoimi obchodzi szabas. To było dziwne, potworne, oburzające.
Szepty, ciche zrazu, zaczęły krążyć śmieléj, głośniéj, zuchwaléj coraz... niejedno słówko dobiegło aż do uszu Hany, w któréj zaczęła się budzić jakaś skryta niechęć dla tego chrześciańskiego sieroty, który miał przejrzyste, podłużne oczy jéj męża.
A kiedy chłopiec doszedł lat dziesięciu i gdy wcześnie ustalające się rysy jego żywo przypomniały piękną Kasię, szepty zmieniły się w urągania głośne, a chłopca zwać zaczęto: Michał Duniak.
Ile w tém wszystkiém było roboty tajemnéj Franka, trudno było orzec. Parobek w dzień pracował, a wieczorem znikał z farbiarni i nieraz świtem dopiero powracał. Widywano go w miasteczku w brudnych szynkowniach, gdzie nierozłącznym towarzyszem jego był od jakiegoś czasu Mowsza.
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/63
Wygląd
Ta strona została skorygowana.