Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kwiaty, które słońce maluje w coraz to żywsze kolory.
Chłopiec zapomniéć nie mógł, jak ją przytuloną do piersi swoich niósł; dziewczyna słyszała ciągle ten głos nieszczęsny, który razem z obelgą rzucił jéj jakby wyrok losu nieodmienny. Mówili z sobą mało, milkli nagle, spoglądając na siebie długo, dziewczyna zadumywała się czegoś. Uriel płonął, a potém większa jeszcze bladość osiadała na jego namiętnéj, pokrywającéj się puchem młodzieńczym twarzy.
Przychodził do przełazka wzruszony, drżący i przemawiał do Kasi zcicha, gorąco, chociaż treść rozmowy prostą była, powszednią, a mówiąc, pochylał się ku niéj i oczyma pił jéj spojrzenie. O! teraz i on był pewnym, że dziewczyna ma oczy „uroczne.” Jasność ich błękitną czuł w piersiach, jak świt nieznanego dotychczas, tajemniczego słońca, które budziło do życia wszystkie jego władze.
Dziwna jakaś nieśmiałość zastąpiła dawne poufne obejście. Widywali się rzadziéj, witali stęsknieni, rozchodzili smutni. Pogodna jesień długo tego roku chodziła w błękitnych mgłach i srebrnych tkankach pajęczych po ziemi usypanéj różnobarwnym liściem, zapalając purpurą winogrady dzikie i potrząsając złotem brzozy i wierzby płaczące nad rzeką. Jaskółki i bociany wahały się z odlotem, wiśnie tu i owdzie w sadach podmiejskich zakwitły spóźnionym kwiatem.
Dla Uriela i Kasi była to jakby druga wiosna, owszem nawet, jakby pierwsza w ich życiu.
Tymczasem rudy Franek raz jeszcze zmienił swe plany. Z właściwą sobie chytrą przebiegłością zrozumiał, że Kasię tylko po jakiéjś ostatecznéj katastrofie