Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szmig, podnoszących się i opadających kolejno, skracał się już ku południowi, które przychodziło znojne, gorące. Dziewczyna nie poruszała się z miejsca, ale objąwszy rękoma podniesione kolana, siedziała skurczona, zmrużywszy zmęczone oczy. Wkrótce wszakże, pod działaniem promieni słonecznych i klekotu wiatraka, ręce jéj się rozplotły i opadły wzdłuż ciała, nogi wyprostowały, osuwając się po ziemi, a głowa ku piersiom zwisła.
Nie spała wszakże Hanka i pacierza, kiedy ją zbudził głos ujadającego psiaka, za którym postępował młynarz Fabich, w rozpiętéj kamizelce nankinowéj i z krótką fajeczką w zębach. Już z ganku wiatrakowego widział on, że mu się ktoś po polu włóczy, i już ztamtąd posłał kilka energicznych „donnerwetterów” siedzącéj pod płotem postaci. Skorzystał téż z południowego spoczynku, ażeby zobaczyć, kto to tam taki, a ujrzawszy dziewczynę, zdaleka już trząsł wyciągniętą fajką i krzyczał:
— Was Teufel tam dziewucha na mój grunt łazi?... Nie wiedziała, że to moje pole?... He?...
Hanka powstała śpiesznie.
— Już idę... nie wiedziałam... Niech się pan nie gniewa.
— Nech sze pan ne knifa! Nech sze pan ne knifa! U nich wszystko: nech sze pan ne knifa! Aber ja sze chce knifać, donnerwetter! Ja mam prawo sze knifać na swój grunt, na swoje pole!... Do roboty to ich niema, aber lazić w szkodę, to mają czas. Żeby dziewucha co porządna i mądra była, toby sze ne leciała cyganić po polu, tylko do pielenia by szla, do kopania... Ja lu-