Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pójdę, a jak mi się nie spodoba, to nie pójdę! Rozumie Bamblowa?
Baba jednak nie puszczała jéj ramienia.
— Daléj, daléj! Nie bałamucić! Do domu, do domu!
— Puszczaj Bamblowa! — wrzasnęła dziewczyna.
— Bamblowa, Bamblowa! — powtórzyła baba, — a żeby nie Bamblowa, toby się między złodziejami siedziało.
— Owa! — krzyknęła zuchwale Mańka. — A u Bamblowéj to między lepszymi siedzę? Jak się rozgniewam, tak wszystko do dyabła rzucę i z Hanką do Grójca pójdę. Ma być pobyt, niech będzie pobyt.
Baba ciekawie nadstawiła uszu.
— To panna w pobyt?
Hanka kiwnęła głową i mimowolnym ruchem naciągnęła głębiéj chustkę.
— I panna idzie? — badała daléj baba.
Hanka znów kiwnęła głową.
— Zostań z Bogiem, Mańka! — rzekła i zabierała się odejść.
Ale Bamblowa już się jéj za rękaw uczepiła, puściwszy ramię Mańki.
— A to ja pannie powiem — rzekła, bystrém okiem obrzuciwszy dziewczynę, — że panna głupstwo robi. To nie dla panny chleb. Co która porządniejsza dziewczyna tam była, to się zaraz wróciła. Kwiatosińska téż u mnie siedzi, i Mikusówna siedzi. A co mają robić? Trzeba żyć, moja panno, trzeba żyć.
— Bądź zdrowa, Mańka! — przemówiła Blacharzówna, nie odpowiadając babie, i zawróciła się od niéj.
Ale Bamblowa zastąpiła jéj drogę.