Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I ujęła się pod boki, jakby tuż zaraz w taniec puścić się miała.
Blacharzówna kiwała głową, patrząc na nią smutnie.
— Oj Mańka, Mańka! Aż po mnie ciarki chodzą od twojego śmiechu.
Mańka rzuciła ramionami.
— Cóż ty, głupia, chcesz, żebym płakała, czy co?
— Juścić tu chyba ciągle nie siedzisz? — zagadnęła.
— Co mam siedziéć? U Bamblowéj siedzę. Bamblowa mnie bez meldunku trzyma, to i siedzę. Dziś się babie wyrwałam do Antka, to aż tu przygnała za mną, jędza. O, patrzaj ino, jakie ci to piekło robi z tą drugą o Józefę...
Blacharzówna klasnęła w ręce; śniada jéj twarz nagłą czerwienią zaszła.
— Bój się Boga, Mańka! To ty u Bamblowéj siedzisz? A dyć to ciężki grzech i wstyd...
— No, to co mam robić? Iść do Wisły, utopić się, czy co? — Poczerwieniała, rozśmiała się i nagle wybuchnęła gwałtownym płaczem.
W téj chwili właśnie jedna z kłócących się bab skoczyła do niéj, chwyciła ją za ramię i wrzasnęła ochrypłym głosem:
— Nie bałamucić! Nie bałamucić! Dosyć tego dobrego na dziś!
Mańka się zaperzyła. W jednéj chwili łzy jéj obeschły, oczy błysnęły gniewem.
— Co mnie tu Bamblowa będzie szarpać? Cóż to ja sługa Bamblowéj, czy co? Jak mi się spodoba, to