Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego wierzchowiec. Chmiel stał z dymiącym pistoletem w ręku.
— Słowo, panie graf — rzekł. — Honorowo sprawę kończymy. Ani konia, ani pieniędzy nie biorę.
Nie wiadomo, kto tę awanturę rozgadał, graf czy Chmiel, chociaż jéj tajemnicy interes koniokrada, a grafskie słowo strzedz były powinny, — dość, że kursowała ona w czasie swoim szeroko, od Szawel aż do Tylży — i daléj.
Już to do szlachty czuł Chmiel nienawiść szczególną. Powiadano, że poszła ona z wielkiéj miłości. Bo i to się trafia. Kiedyś, kiedyś, pokochał się był Chmiel w pięknéj pannie Magdalenie Rosieńskiéj z Rosieńskiego zaścianka. Ale ojciec mu jéj odmówił i nazwał go obelżywie: łykiem, córka téż na gbura patrzéć nie chciała i wkrótce jakoś wyszła za mąż za Imci pana Wincentego Rożnowskiego, o którego losach jużeśmy nieco słyszeli.
Jur zapałał nienawiścią dla całego rodu. A nietylko dla rodu, dla stanu także, a puściwszy się z desperacyi, jak powiadał, na ladajakie życie, wzgardą za wzgardę płacił, dla pani Magdaleny Rożnowskiéj osobną zemstę w sercu chowając.
— Będziesz ty jeszcze patrzéć — mawiał przez zaciśnięte zęby, — jak ja ci odszlachcę jedynaka twego... Jakem Chmiel! ostatni to będzie z twego rodu! Ale mu szlachcicem umrzéć nie dam!... Zgubię, sponiewieram, zaprzepaszczę!...
Robiąc pończochę u okienka swego, nie wiedziała biedna wdowa, jakie ją oplatają sieci. Syna wykołysała, wychuchała jak mogła, najpierw dzieckiem na ręku, potém żaczkiem w szkole... Zdawało jéj się, że