Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaraz potém dziad w garść splunął, siekiery się jął, a stukot jéj aż do samego świtu obijał się o sosny po lesie.
W kilka dni potém, o wczesném zaraniu, w pośrodku nędznéj, czarnéj chaty pod lasem, stał dębczak ów z pod progu, zmieniony w postać człowieczą.
Gruba to była robota, chropawa, nieskładna, głowa przyduża, nogi przykrótkie, kadłub przyciężki; kiedyś jednak stanął w progu izby, ot tak, jak teraz przy ogarku łuczywa, płonącego w kominie, toś na pierwsze wejrzenie musiał krzyknąć jak Zapała:
— Napolijon!
Charakterystyki posągu tego nie stanowiły rysy twarzy — to pewna; można je było owszem nazwać rysami tego lub owego człowieka, chociaż i one zarywały cośkolwiek z potężnéj, znanéj wszystkim głowy bohatera. Co do kapoty za to, kapelusza i rąk skrzyżowanych na piersi — nie podobna się było pomylić.
Przed dziełem swojém stał Wojciech Zapała jaśniejący, natchniony, ogromny w sobie, istny Fidyasz w chłopskiéj siermiędze.
U nóg jego leżały dłutka i pilniki, gorące jeszcze od rozmachu mazurskiéj dłoni.
Oczy mu gorzały ogniem miłości i dumy, usta zaszły czerwienią, jako za młodych lat, pierś poruszała się oddechem pełnym, swobodnym, i stał tak w przemienieniu oném — prosty i piękny — trzymając w jednéj ręce podjętą z ziemi siekierę, a drugą po wojskowemu salutując cesarza.
Po chwili uśmiechnął się i zwrócił głowę w róg izby. Tam, na ubogim tapczanie, spał Antek sierota. Rozrzucona na piersiach koszulina pokazywała chude