Strona:PL Luís de Camões - Luzyady.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

35.  A że jéj bardzo o wzgląd ojca idzie,
Któremu zawsze była ulubioną,
Stanęła, jaką ją Parys na Idzie
Ujrzał we wszystkie wdzięki obleczoną.
O! biedny strzelcze[1], co cię ku ohydzie
Za grzech spojrzenia w zwierzę zamieniono,
Gdybyś ją spotkał, uszedłbyś twéj psiarni,
Strawion wprzód ogniem miłośnéj męczarni.

36.  Złociste włosy płyną na ramiona,
Przy których śniegi wstydzą się swéj bieli:
Gdy idzie, drżenie znać mlecznego łona
Z niego to drobny figlarz, Amor, celi,
Niby dziecina drzemiąc przyczajona,
I ostrząc groty, nim w pierś ludzką strzeli:
A jak splot bluszczów wieńczących kolumny
Leci dokoła niéj żądz orszak tłumny.

37.  Lekka zasłona boginię okrywa
I wstydliwości zdobi ją urokiem;
O! ty tkanino, o ty zazdrościwa,
Nie wszystko jednak ukrywasz przed okiem!
Piękność zdwojone pragnienia wyzywa
Wpółtajemniczym osłoniona mrokiem:
Wzruszony Olimp drży przed boską gością,
Zazdrości Wulkan, Mars płonie miłością.

38.  Tak nawpół smutna, nawpół uśmiechnięta,
Stanęła jasnym aniołom podobna,
Niby kochanka, co boleśnie tknięta
Żartem młodzieńca w łzach tonie żałobna,
Choć w chwilę uśmiech rozjaśni oczęta
I w radość boleść zamieni się drobna;
Tak Wenus, któréj nikt w sztuce nie zrówna,
Smutek z czułością złączyła wymówna.

39.  „Ojcze mój — rzecze — ja-m wierzyła zawsze,
Żem ci nad wszystkie inne bogi miłą,
Że serce twoje ku mnie najłaskawsze,
Anim myślała, by inaczéj było;
Dziś gniew twój rany sprawia mi najkrwawsze,
Choć nie wié serce, czém cię obraziło;
Dzieje się jednak, iż Bach bierze górę
I ty dozwalasz, by nękał twą córę.


  1. Akteon — syn Aristajosa, wnuk Kadmusa, przez Chirona myśliwstwa wyuczony. Pewnego razu podpatrzył on Dyanę kąpiącą się w krynicy ze swoim orszakiem, za co rozgniewana bogini przemieniła go w jelenia, którego własne psy, nie poznawszy pana, rozszarpały.