Strona:PL Luís de Camões - Luzyady.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

85.  Lecz już na niebie błysło ranne zorze,
Na horyzoncie poprzedniczka słońca
A dnia wysłanka — i ziemię i morze
Jasném, pogodném czołem witająca:
Wówczas bogini, przed którą w pokorze
Uchodzi Orjon, w niebie królująca
Dostrzegłszy lubéj floty dolę srogą,
Zadrżała, zdjęta i gniewem i trwogą.

86.  „Twoje to dzieło zaiste, o Bachu! —
Woła zgniewana — lecz próżne staranie:
Skoro wiem o twym bezecnym zamachu
Zapobiedz jemu jeszcze będę w stanie“.
To mówiąc schodzi z niebieskiego gmachu,
W chwilę na wodne spuszcza się otchłanie
I otoczona nimf lubemi grony
Każe im czoła wieńczyć w róż korony.

87.  Więc każda z dziewic barwny wieniec plecie,
W zawody stroją jasne włosy swoje:
Rzekłbyś, że kraśne zrodziło się kwiecie,
Kryjąc przez miłość snute złote zwoje?
Ach, bo przez miłość chce Wenera przecie
Zmiękczyć zdąsanych gniewnych wichrów roje,
Gdy im ukaże nagle na przestworze
Swe cudne nimfy, piękniejsze nad zorze.

88.  I tak się stało; na widok dziew błogi
Słabną orkanów siły wojownicze,
Chętnie niedawne poddają się wrogi,
Chętnie ofiary niosą hołdownicze:
Ach, bo spętały ich ręce i nogi
Nad słońce jasne kędziory dziewicze.
Nawet Boreasz najzaciętszy z braci
Na głos Orytji pięknéj srogość traci.

89.  „Boreju — rzecze ona — coć się roi,
Ze mogę wierzyć twéj miłości stałéj?
Słodka łagodność miłości przystoi,
Ale ją gniewne odstraszają szały.
Gdy nie powściągniesz dzikiéj złości twojéj,
Nie czekaj, bym twe przyjęła zapały.
Jakże śród lęku, pokochać cię mogę,
Gdy miłość k’tobie zamienia się w trwogę?“