Strona:PL Lord Lister -94- Dwaj rywale.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


Rywale

Zapanowało milczenie. Wszyscy obecni w pokoju czuli, że coś się kryje za tymi słowami.
— Bądź co bądź, Dorothy jest w moim domu — odezwał się po chwili Garfield. — Podoba mi się ta dziewczyna i proszę się z tym liczyć... Przypuszczam zresztą, że woli mnie od ciebie.
— Byłoby rozsądniej, gdybyśmy tych spraw nie omawiali wobec obcych — przerwał mu Remendado. — Wiem czego chcę i muszę to osiągnąć. Przywiozłem ją tutaj, bo mi tak było wygodnie, ale fakt ten jeszcze nie rodzi dla ciebie żadnych do niej praw. Zajmijmy się raczej tym oto panem i zastanówmy się co z nim zrobić.
Zapanowało milczenie. Hiszpan utkwił swe czarne oczy w twarzy Rafflesa.
— Czy możesz nam powiedzieć, skąd masz pieniądze, które znaleźliśmy w tej walizie?
— Ukradłem je — odparł Raffles lakonicznie.
— Jesteś przynajmniej szczery! Zresztą nie trudno było się tego domyśleć. Wiedzieliśmy wszyscy o tym dobrze. Możemy ci nawet powiedzieć, komu je ukradłeś. Dalej, mówże wszystko, co wiesz...
— Niewiele dowiecie się ciekawego — odparł Raffles, wzruszając ramionami. — Pieniądze znajdowały się w kasie, w sąsiednim domu, ja zaś wolałem, aby znalazły się w mojej kieszeni... Dlatego też udałem się dzisiejszej nocy na miejsce. Podczas roboty ujrzałem rysę w krawędzi sufitu... Zainteresowałem się tym i postanowiłem zbadać co to oznacza.
— Skoro teraz wiesz, jesteś już chyba zadowolony?
— Sądzę, że tak — odparł Raffles.
— Czy wiedziałaś, że ona tu się znajduje? — pytał dalej Remendado.
— Czy macie na myśli Dorothy Fisher? Nie, o tym nie wiedziałem. Przyznaję, że zawsze uważałem pana Garfielda za skończonego łotra, ale nie sądziłem, że macza ręce w aż tak brudnych sprawkach. Na ten ślad natrafiłem zupełnie przypadkowo. Pragnę...
Nagle przerwał. Gdzieś w oddali słychać było odgłos miarowych uderzeń, przerywanych krótkimi i dłuższymi pauzami. Ledwie dostrzegalny uśmiech przewinął się po wargach Tajemniczego Nieznajomego. Mężczyźni nadstawili uszu. Jeden z nich podniósł się z krzesła, zbliżył się do drzwi i wyjrzał na korytarz.
Garfield spojrzał na Rafflesa swym przenikliwym wzrokiem:
— Czy jest pan tu sam?
— Zupełnie sam, miły gospodarzu — odparł Raffles. — Na tego rodzaju wyprawy nigdy nie zabieram z sobą eskorty. Należę do tych szczęśliwych ludzi, którzy doskonale bawią się w swoim własnym towarzystwie.
— Coby pan zrobił, gdyby zdołał pan nas zaskoczyć?
— Toby zależało od okoliczności... Gdybym miał do czynienia z dwoma lub z trzema przeciwnikami, byłbym mógł ich utrzymać pod grozą rewolweru aż do przybycia policji. Gdyby ich było więcej — uciekłbym...
— A gdyby się bronili? — zapytał Garfield.
— Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa był bym strzelał — odparł Raffles zimno. — Każdy ma prawo czynić użytek z broni w obronie własnego życia, moi panowie... Nie miałbym wyrzutów sumienia, gdyby o kilku łotrów było mniej na świecie.
Garfield nawet nie zareagował na te obelgi. Przez dłuższą chwilę przyglądał się z pod zmrużonych powiek Rafflesowi, poczym spojrzał na swych trzech kompanów.
— Bardzo cenię wasze towarzystwo, mili panowie, lecz teraz wolałbym, abyście zostawili nas samych... Zdajemy sobie sprawę, że nasza wyprawa się nie powiodła. Ten pan nas uprzedził...
— Powoli, powoli, — odezwał się jeden z młodych ludzi — to jeszcze nie wszystko, Garfield. Umówiliśmy się przecież, że wspólnie opróżnimy kasę Fowlesa...
Garfield uśmiechnął się ironicznie.
— Ale ja narażałem się przy tym na największe niebezpieczeństwo, Hamilton — odparł Garfield, nie racząc nawet jednym spojrzeniem obdarzyć mówiącego. — Wszystko miało się odbyć w moim domu i gdyby nas złapano skrupiłoby się na mnie.
— Pięknie... Ale umówiliśmy się przecież, że podzielimy się łupem w równych częściach, — przerwał mu Hamilton. — Pieniądze mamy, bo ten człowiek wykonał za nas całą pracę. Należy więc je podzielić... Żądam mojej części i nie wyjdę stąd zanim jej nie dostanę. Jesteś za mądry, Garfield.
Garfield powoli zwrócił swą oliwkową twarz ku mówiącemu i spojrzał na niego swym zimnym wzrokiem. Pod wpływem tego spojrzenia, Hamilton zbladł.
— Nie gadaj głupstw, Hamilton — rzekł Garfield spokojnym tonem. — Wiesz dobrze, że się ciebie nie boję... Czy rzeczywiście masz mnie za aż tak głupiego? Zwykłem bardzo starannie dobierać sobie spółpracowników. Rekrutują się oni z pomiędzy ludzi, mających poważne grzeszki na sumieniu. Ty również ukrywasz się przed policją. Gdyby pewna twoja sprawka wyszła na jaw, nie ominęłaby cię szubienica! I ty wyobrażasz sobie, że możesz stać się moim groźnym przeciwnikiem? Otrzymasz swoją część, możesz być spokojny! Ale ani mi się waż na przyszłość występować z podobnymi oracjami!
Znów zapanowało przygnębiające milczenie. Raffles śledził z zainteresowaniem tę ciekawa rozgrywkę. Przez chwilę wzrok jego spoczął na nieszczęśliwej dziewczynie, leżącej bez ruchu na sofie. Na twarzy jej malował się wyraz cierpienia.
Hamilton rozmyślił się widać i chwycił kapelusz... Po ostatnich słowach gospodarza niesporo mu było zostawać w jego mieszkaniu. Skinął na swego towarzysza:
— Skoro tak się rzeczy mają, lepiej będzie, jeśli wyniesiemy się stąd jaknajprędzej. Oczekujemy cię jednak jutro u mnie w mieszkaniu... Tam się obrachujemy... Będziemy wszyscy trzej.
— A więc znalazło się już zaufanie do mnie? — mruknął ironicznie Garfield. — Nie chcecie więc na miejscu dzielić się łupem?
— Wierzymy, że postąpisz z nami uczciwie — odparł Hamilton. — Możesz sobie o nas niejedno wiedzieć, ale i my potrafimy ci krwi napsuć. — dodał na pożegnanie.
— W porządku, Hamilton — odparł chłodno Garfield. — Biorę to na siebie i jutro zgłoszę się z pieniędzmi w twoim mieszkaniu. Mogliśmy sobie oszczędzić kilku uderzeń kilofem, który nas zdradził... Adieu!
Bez słowa, trzej młodzieńcy zarzucili palta i skierowali się ku wyjściu. Hamilton zatrzymał się w progu: